poniedziałek, 27 maja 2013

Wracam po fazie rezygnacji - walka z wypadaniem C.D.

Jakiś czas mnie nie było – dopadło mnie maksymalne wypadanie włosów, które na kilka tygodni sprawiło, że miałam wstręt do jakichkolwiek zabiegów. Nie mówię już o strachu na widok włosów wypadających garściami, znajdywanych dosłownie wszędzie – na poduszce, na każdym ciuchu, na podłodze, w jedzeniu, w pracy i nawet u brata, w którego zatrzymałam się na 2 dni. MASAKRA!
Ograniczyłam się tylko do mycia i nakładania odżywki do spłukiwania. Nawet bałam się je czesać...
W końcu doszłam do wniosku, że przez jakiś czas zmiana pielęgnacji pomagała i były widoczne efekty (baby hair - sporo wypadło, ale część dalej rośnie), więc czemu do niej nie wrócić. Skoro włosy i tak wypadają, to chyba ciężko im zaszkodzić, stosując znowu sprawdzone metody...

Zrobiłam zakupy na Mazidłach. W koszyku wylądowały:
  • indygo – 200g (ostatni raz farbowałam włosy w marcu)
  • henna - 100 g
  • brahmi – podobno wzmacnia cebulki i zmniejsza wypadanie
  • keratyna hydrolizowana – baaardzo fajna, niedroga sprawa (więcej niżej)
  • olej ekologiczny z czarnuszki – podobno zmniejsza wypadanie i poprawia kondycje włosów i skóry.

100 zł znowu wyparowało...
O indygo i hennie już pisałam, ale brahmi to ziółko, które dołączyło do mojej kolekcji. Według opisu na mazidla.com należy do kilku ziół stosowanych w medycynie ajurwedyjskiej przy problemach z włosami i skórą głowy. Jak na razie zastosowałam 3 razy (2 razy w formie „maseczki” - woda+brahmi, a raz dodałam do farby – nie wpłynęło na kolor). Nie wiem, czy działa. Ale ponoć wiara czyni cuda ;-)
Keratyna hydrolizowana – przeczytałam o niej bodajże na blogu Anwen (www.anwen.pl). Dodaję do odżywki do spłukiwania (dosłownie 2-3 krople). W odczuwalny sposób poprawia kondycję włosów (wypełnia mikroubytki) – są bardzo miękkie, sprężyste i lśniące, wygładzone. Jeśli przesadzę się z ilością lub jeśli stosuję za często, to włosy są lekko przeciążone. Ogólnie bardzo fajny suplement do maseczek i odżywek, które nie mają keratyny w składzie.
Olejek z czarnuszki – dowiedziałam się o nim podczas wizyty w mydlarni św. Franciszka. Ostatecznie kupiłam na Mazidłach prawie 2 razy taniej niż u nich ;-) Poczytałam recenzje – praktycznie same pozytywne, i stwierdziłam, że zaryzykuję. Olejek ma przykry zapach (taki jakby chemiczny, nieroślinny), dobrze rozprowadza się po skórze głowy – nakładam na skalp niecałą 1 łyżkę olejku i delikatnie wsmarowuję. Aplikacja o niebo lepsza niż np. oleju rycynowego ;-) Olejek jest lekki, dobrze się zmywa, nie powoduje przeciążenia włosów po umyciu. Zastosowałam dopiero 4 razy, czekam na efekty.

Ostatnie farbowanie było w sobotę 18go maja. Tym razem pół na pół indygo+henna – chciałam, by kolor był cieplejszy. Dodałam odrobinę amli i łyżeczkę brahmi. Trzymałam ok. 3 godziny – teraz myślę, że mogłam poczekać dłużej. Włosy odzyskały blask, kolor po farbowaniu jest prawie taki sam, jak przed, czyli bardzo, bardzo ciemny brąz, przy czym bardzo zyskał na głębi i zniknęły rudawe refleksy, które dają wrażenie wypłowiałych włosów. Jestem zadowolona ;-)
Zauważyłam, że przez parę dni po ziołowym farbowaniu (dokładnie 2 mycia) włosy nie wypadają prawie w ogóle. Przy pierwszym myciu (ponad 24h po farbowaniu) wypadło może 20 włosów, podczas gdy dosłownie kilka dni wcześniej przy 120-paru zaniechałam dalszego liczenia (a policzyłam na oko tylko połowę). Niestety z każdym kolejnym myciem wracam do smutnej normy... Chciałabym wierzyć, że zioła + olejki + witaminy trochę zahamują wypadanie.

Aha, koło 20 kwietnia byłam u fryzjera przyciąć końcówki (jakieś 3-4 cm). Niestety nie mam aktualnych zdjęć, ale na dniach coś wykombinuję.


piątek, 12 kwietnia 2013

Spóźnione podsumowanie marca

Opuściłam się dość mocno, jeśli chodzi o pielęgnację włosów. Marzec i pierwsza połowa kwietnia upłynęły pod znakiem niezbędnego minimum:
- szampon (na zmianę Alterra granat&aloes, GREEN PHARMACY z łopianem/Vichya przeciw wypadaniu włosów),
- odżywka (niezmiennie balsam z propolisem),
- balsam Joanny bez spłukiwania,
- Jantar.
Włosy olejowałam raz lub dwa razy, byłam bardzo niezadowolona z efektów.

Generalnie włosom ostatnio nic nie pasuje i chyba wypowiedziały mi wojnę: albo się puszą i wyglądają jak siano, albo świeżo po myciu wyglądają jak niemyte przez dobry tydzień. Coś czuję, że średnio im pasuje powrót do Jantara (tonik z OOO PERVOE RESHENIE jest lżejszy i odświeża włosy) i brak farbowania indygo od ponad miesiąca.

A'propos farbowania - nie wiem, czy tylko ja mam takie wrażenie, że bezpośrednio po farbowaniu henną/indygo wygląd włosów baaardzo się poprawia i przez kolejne 2-3 tygodnie wyglądają naprawdę dobrze. Są lśniące, grubsze i jakby gęstsze. Im dalej od farbowania, tym gorzej - tracą na objętości i połysku, zaczynają się puszyć, są nie do ułożenia i wygładzenia. Teraz już nie widzę takiej różnicy w kolorze (rzeczywiście po kilku farbowaniach jest coraz bardziej trwały), ale struktura włosów wyraźnie się zmienia - pewnie wypłukuje się to, co zostało na włosach po farbowaniu. Minęło ponad 5 tygodni od ostatniej przygody z indygo+henną i od około dwóch włosy są coraz gorze. Może nie widać tego po zdjęciach, ale czuję różnicę w dotyku.

Musiałam je szczotkować dłuższą chwilę, żeby się jakoś wygładziły...



Do tego wypadają - pewnie znowu nałożyło się kilka czynników, z których dwa główne to powrót do tabletek hormonalnych + wiosna.

Szykuję się do złożenia zamówienia na Mazidłach (indygo się skończyło!) i w sklepie Kalina - na pewno zamówię rosyjski, ziołowy tonik wzmacniający (najlepiej od razu 2 opakowania). Dorzucę jeszcze jakąś odżywkę, bo chyba moje włosy przyzwyczaiły się do balsamu z propolisem i stąd spadek formy. W końcu to już 3 miesiące...

Jeszcze porównanie długości (po lewej 08.03.2013 a po prawej 12.04.2013):





Chyba trzeba podciąć końcówki...

poniedziałek, 25 marca 2013

Szampony ALTERRA - jedna seria, różne efekty

Dziś na podstawie dwóch kosmetyków pokażę, jak skrajne mogą wzbudzać emocje. Wezmę pod lupę dwa szampony rossmanowskiej serii ALTERRA bez silikonów:
1) ALTERRA Koffein-Shampoo - szampon Biotyna i Kofeina
2) ALTERRA Feuchtigkeits-Shampoo - szampon Granat i Aloes



Oba można dostać w każdym Rossmanie w cenie 7-9zł (bywają promocje), co przy niskiej wydajności jest dość wysoką ceną za butelkę 200ml. Szampony z tej serii są polecane dla wegan i eko-ludzi - nie zawierają substancji pochodzenia zwierzęcego, sztucznych barwników, konserwantów i zapachów, a część składników pochodzi z upraw kontrolowanych biologicznie. Ile w tym prawdy - nie wiem, tym bardziej, że zapach obu szamponów jest raczej chemiczny (jeden ma lekko ostry nieokreślony zapach, a wersje z granatem pachnie cukierkowo-owocowo) choć producent podaje, że pochodzi z naturalnych olejków eterycznych. Nieważne ;-)

Stosowałam oba szampony dość regularnie i ich działanie jest skrajnie różne, co pozwoliłam sobie zamieścić w formie tabelki niżej (kliknij, by powiększyć):



Kolor i konsystencja - po lewej wersja z biotyną i kofeiną, po prawej granat i aloes.

Niestety wydajność obu szamponów jest bardzo słaba - ze względu na skład kiepsko się pienią, trzeba je rozcieńczać z wodą (najlepiej w kubeczku).
Szamponu z biotyną i kofeiną absolutnie nie polecam; ten z granatem i aloesem jest niezły, ale daleko mu do ideału. Stosowany na dłuższą metę jako jedyny szampon po jakimś czasie sprawiał, że włosy były przyklapnięte i bez energii.

Więcej szamponów ALTERRA nie testowałam, może kiedyś się skuszę.

środa, 20 marca 2013

Eve rozdaje :-)

Od kilku miesięcy obserwuję bloga Eve (zwariowanej testerki i posiadaczki naprawdę imponujących włosów), o czym zresztą wspominałam nie raz :-) 
Aktualnie na Jej blogu trwa konkurs-rozdanie:

 
Powodzenia!

wtorek, 19 marca 2013

Co mi zrobiło na głowie kuku...

W jednym z postów wspominałam o pewnym szamponie, który narobił niezłego bałaganu na mojej głowie. Dziś dokonam aktu straszliwego – napiszę bardzo niepochlebną opinię o szamponie, który ma generalnie bardzo ładne recenzje ;)

PHARMACERIS Specjalistyczny szampon przeciwłupieżowy do skóry łojotokowej – łupież tłusty

Jakiś czas temu zmagałam się z jakąś bliżej nieokreśloną odmianą łupieżu tłustego (to taki, który tworzy tłustą warstwę na skórze głowy, którą można zdrapać grzebieniem albo paznokciem; nie łuszczy się i nie osypuje jak zwykły łupież znany z reklam Head & Shoulders). Generalnie moje włosy lubiły się trochę przetłuszczać – musiałam je myć codziennie lub najpóźniej co drugi dzień, dlatego sięgnęłam po pierwszy szampon PHARMACERIS – zieloną wersję do włosów przetłuszczających się (pełna nazwa to PHARMACERIS Specjalistyczny szampon normalizujący do skóry łojotokowej). Całkiem dobrze sobie radził z myciem i pielęgnacją, włosy przetłuszczały się mniej (mogłam myć nawet 3 dnia i jeszcze nie było tragedii), no ale wydenkował się i trzeba było udać się do apteki po zapas. Akurat tej wersji zielonej nie mieli, a farmaceutka strasznie polecała ten do łupieżu tłustego (niebieski) – postanowiłam zaryzykować i wzięłam, tym bardziej, że opinie na Wizażu były całkiem całkiem (dużo lepsze niż wersji do włosów przetłuszczających się).

Po kilku myciach okazało się jednak, że ten szampon nie pomaga na nic, a do tego sieje spustoszenie. WŁOSY WYPADAŁY GARŚCIAMI! Wyciągałam je pasmami. Nigdy nie miałam takiej reakcji na szampon czy odżywkę. Dużo włosów wypadło, zaczęły się wręcz przerzedzać, aż dnia pewnego rodzicielka, zmęczona moimi pojękiwaniami przy każdym czesaniu, zapytała z troską: a może to przez ten nowy szampon? Zapaliła mi się czerwona lampka, no że też nie przyszło mi to do głowy wcześniej. Szampon odstawiłam natychmiast, zastąpiłam innym i... po jakimś czasie wypadanie wróciło do normy (ubolewam, że nie mogę powiedzieć, że zniknęło całkowicie). Straciłam sporo włosów i ponad 25zł za szampon, który zużyłam do połowy. Moja skóra i włosy go po prostu nie polubiły.

Zdjęcie winowajcy:

I z bliska, en face:

Niech będzie przeklęty i odda mi moje włosy!

Baby hair pod lupą (zdjęcia)

Baby hair rosną jak na drożdżarzach, niedawno nie było ich widać, gdy robiłam zdjęcia, ale teraz już mogę się pochwalić :-) Nie umiem obsługiwać tego aparatu, dlatego zdjęcia takiej a nie innej jakości.
W rzeczywistości kłaczków jest więcej i rosną nawet gęsto (część jest jeszcze dość krótka i gubi się na tle długich włosów lub jeszcze jest pod nimi), najwięcej jest po bokach głowy. Ostatnio już rezygnuję z upinania włosów w kucyk, bo wszystko sterczy i nawet kosmetyki do stylizacji nie bardzo pomagają ;-)


Mam nadzieję, że szybko podrosną i się nie połamią :-)
A skoro już zaczęłam się chwalić, to dodam jeszcze, że chociaż ostatni raz byłam u fryzjera bodajże we wrześniu, to nie mam ani jednej rozdwojonej końcówki :-)

A poza tym wracam do Jantara.

poniedziałek, 18 marca 2013

OOO PERVOE RESHENIE - tonik przeciw wypadaniu - recenzja

Ziołowy rosyjski tonik właśnie mi się wydenkował i trochę mi z tego powodu smutno :-(
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - czas na recenzję!

Tonik kupiłam na początku roku w sklepie Kalina [klik

SKŁAD:
Aqua with infusions of extracts: Carum Carvi, Quercus Robur Cortex, Persicaria Hydropiper, Acorus Calamus, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Benzyl Alcohol.

Jak widać w składzie ekstrakty z: kminku zwyczajnego, kory dębu szypułkowego, rdestu, tataraku. Na końcu kwas benzoesowy i sorbowy (konserwanty), alkohol benzylowy (też pewnie jako konserwant).

Tonik ma konsystencję wodnistą, zupełnie rzadką, nie jest lepki, nie skleja włosów. Kolor lekko brudny (jak napar ziołowy), zapach bardzo przyjemny - ziołowo-kwiatowy, delikatny. Opakowanie jest solidne, nie przecieka, zakrętka ma dozownik i można ją łatwo odkręcić.




Preparat testowałam od 23. lutego, wcierałam go w skórę głowy dwa razy dziennie (rano i wieczorem). Aplikowałam strzykawką (2-2,5 ml) na przedziałki, wmasowywałam opuszkami palców, a potem jeszcze chwilę masowałam skalp szczotką Tangle Teezer.

A teraz szybciutko - bardzo go polubiłam. Już na dzień dobry spodobał mi się zapach, a potem było tylko lepiej; po nałożeniu włosy są miękkie i lśniące, odbite u nasady, wyglądają świeżo. Ogranicza przetłuszczanie się włosów, daje uczucie lekkości i świeżości. Zniwelował swędzenie skóry głowy. Nie wiem, czy mam po nim nowe baby hair, ale na pewno te po Jantarze szybko urosły. 

Szczerze polecam, na pewno wrzucę go do koszyka robiąc kolejne zakupy! Jest całkiem wydajny (150 ml) i w bardzo atrakcyjnej cenie (w sklepie Kalina kosztuje tylko 11zł).

piątek, 15 marca 2013

Konkursowo!

Biorę udział w konkursie organizowanym przez Caravely na blogu http://blondregeneracja.blogspot.com :-)

 

Powodzenia wszystkim uczestniczkom!

JOANNA z Apteczki Babuni – krótka recenzja

Od około miesiąca po prawie każdym myciu stosuję balsam nawilżająco-regenerujący bez spłukiwania firmy Joanna z serii Z Apteczki Babuni. Przeznaczony jest do włosów suchych i zniszczonych, a swoim składzie zawiera ekstrakt z miodu i proteiny mleczne.

 

Nie ukrywam, że zachęciła mnie do niego cena i dostępność – w ROSSMANIE kupiłam go za około 5 zł (200 ml). Nie ukrywam też, że lubię produkty polskich producentów.

Pierwsze kilka aplikacji przyniosło pewne rozczarowanie. Włosy były nijakie, nie wyglądały na nawilżone czy wygładzone. Jednak nie poddałam się i było lepiej. Balsam trochę usztywnia włosy, dzięki niemu są sypkie i nie strąkują się. Jakiegoś większego nawilżenia czy regeneracji nie zauważyłam.

Po ostatnim farbowaniu indygo postanowiłam coś przetestować. Moje włosy mają dużą tendencję do falowania (TU na pierwszym zdjęciu widać, jak potrafią się zakręcić), a balsam ten jest ponoć polecany przez kręconowłose. Czemu nie spróbować? ;-)
Po umyciu włosów osuszyłam je ręcznikiem harmonijkując, wgniotłam balsam 2/3 długości i nie rozczesałam. Efekt był bardzo ładny – miękkie i lśniące falo-loki. Nie udało mi się uzyskać takiego efektu po odżywkach ALTERRA, więc to pewnie zasługa balsamu (i farbowania indygo - po nim moje włosy są podatniejsze na stylizację). Teraz żałuję, że nie miałam czasu, by zrobić zdjęcia, ale postaram się nadrobić.

A właśnie - moje niezdecydowanie nie zna granic. Pewnie jak większość kobiet chciałabym mieć włosy jednocześnie idealnie proste, jak i pięknie falowane. Najlepiej tak, by zmieniały się natychmiast, bez żadnego prostowania czy nakręcania na wałki. Nie wspominam o trwałości niezależnie od pogody ;-) Niestety tak się nie da – moje włosy nigdy nie były i nie będą lejącą się, lśniącą taflą, ani też burzą fal i pukli jak po stylizacji u dobrego fryzjera. Chyba muszę się zadowolić tym, co mam...

czwartek, 14 marca 2013

Paznokciowo-odżywkowo i włosowo (koczek)

Dla odmiany post nie o włosach. Muszę się koniecznie podzielić informacją o odżywce do paznokci Clovervita NAIL ENERGY oraz NAIL VITA Microcell 2000 ;-)
Ta pierwsza wpadła mi w ręce kilka lat temu za sprawą koleżanki-kosmetyczki. To był strzał w dziesiątkę!
Zawsze miałam bardzo cienkie paznokcie, miękkie jak papier (mogłam je wyginać w każdą stronę), zadzierające się na brzegach. Testowałam wiele odżywek, olejków i innych preparatów-cud, które miały mi zapewnić piękne, mocne i długie paznokcie. Pic na wodę ;-) Niektóre wysuszały płytkę tak, że potrafiła się złamać jak sucha gałązka. 
Odżywka Clovervita NAIL ENERGY uratowała moje (i nie tylko) paznokcie. Stosowałam w następujący sposób:
- dzień 1: dokładnie czyścimy paznokcie, nakładamy jedną warstwę odżywki (ma formę bezbarwnego lakieru)
- dzień 2: na starą warstwę nakładamy nową
- dzień 3: zmywamy całość, nakładamy znowu nową warstwę odżywki i tak dalej...
Już po paru tygodniach widziałam super efekty, paznokcie były twardsze, elastyczne i rosły jak szalone :-)  Odżywkę można też stosować jako podkład pod kolorowy lakier. Jest maksymalnie wydajna. Sprawdza się nawet jako bezbarwny lakier.

Zdjęcie pochodzi z www.dooyoo.de - niestety nie mam zdjęcia mojej odżywki, ale wyglądała tak samo.


Cena może trochę odstraszać - kupiłam ją wtedy za ok. 60zł (12ml), pewnie zbytnio nie staniała. Dla mnie te 60zł było oszczędnością - kupiłam dobrą i wydajną odżywkę, zamiast testować kilkanaście kolejnych z przedziału cenowego 5-40zł. Odżywka Clovervita jest trudno dostępna (czasem Allegro, warto szukać w hurtowniach kosmetycznych i salonach), ale jak tylko będziecie mieć okazję - kupujcie w ciemno. Poleciłam sporej ilości znajomych i wszystkie były zachwycone.

W tej chwili od paru miesięcy stosuję NAIL VITA Microcell 2000 do kupienia np. w Douglasie (ok.70zł/12ml) - jest kilka wersji (ja mam "utwardzacz" - turkusowe opakowanie), stosuje się tak samo jak Clovervita, efekty są prawie takie same (mniej spektakularne). Paznokcie rosną dużo szybciej i są twardsze. Polecam, szczególnie tym, którym nie uda się znaleźć Clovervita :-)


A przy okazji chwalę się koczkiem z wypełniaczem, zrobionym w pracy na szybko bez lustra i grzebienia - chyba nie jest źle ;-) Jak nabiore wprawy to pochwalę się lepszymi zdjęciami :-)

środa, 13 marca 2013

GREEN PHARMACY

Odbierając dziś 2 opakowania Jantara w aptece, zajrzałam do Rossmana i nie mogłam się oprzeć ;-) Kupiłam szampon z łopianem GREEN PHARMACY oraz ziołowy eliksir wzmacniający tej samej firmy. W sumie zapłaciłam 15zł, czyli naprawdę niewiele. Szampon ma ładne recenzje, myślę, że może się spodobać moim włosom i być jakimś urozmaiceniem (od ponad 2 miesięcy stosuję tylko 2 szampony na zmianę). Eliksir planuję używać przed olejowaniem, aby zwilżyć włosy, ma fajny dyfuzor, więc powinien się sprawdzić w tej roli, a podziała pewnie lepiej niż sama woda :-)

Do tego kupiłam wypełniacz do koka. Nie wiem, czy dam radę go używać (mam dwie lewe ręce jeśli chodzi o fryzury), ale trzeba spróbować :-)


PS. Chciałam stosować MUMIO codziennie wieczorem, ale z powodu koszmarnego zapachu ograniczę się do paru razy w tygodniu. Po użyciu trzeba koniecznie umyć głowę (z popielniczki po kilku godzinach otrzymałam nocnik z niezbyt szlachetną zawartością), a nie chcę myć włosów codziennie, skoro tego nie wymagają...

poniedziałek, 11 marca 2013

Zaczynam przygodę z MUMIO

Zainspirowana pozytywnym opisem działania preparatu MUMIO, postanowiłam spróbować. Toniku z OOO PERVOE RESHENIE zostało mi na 3-4 użycia, więc czas wprowadzić coś nowego (nadal nie mam Jantara :-( )


MUMIO (inna nazwa to Mumijo lub Shilajit) to substancja pochodzenia naturalnego znana od wieków w różnych rejonach świata - w krajach arabskich, Mongolii, Tybecie, Indiach, na Kaukazie, Syberii czy Birmie. Pisał o niej m.in. Arystoteles oraz arabski uczony Awicenna. MUMIO można znaleźć w niewielu miejscach na ziemi, jedne z największych źródeł tej substancji znajdują się w Rosji. Do upadku ZSRR mumio było oficjalnie dopuszczone do praktyki medycznej i formie oczyszczonej było podawane pacjentom. Współcześnie mumio jest przedmiotem badań naukowców z Rosji, Gruzji i Uzbekistanu.
W stanie surowym zawiera mnóstwo substancji pochodzenia organicznego i nieorganicznego, witamin, aminokwasów, olejki eteryczne, kwasy organiczne, mikro- i makroelementy. Jeśli kogoś interesuje, co dokładnie zawiera MUMIO, odsyłam na przykład do tej strony.

MUMIO (Shilajit) polecane jest prawie na wszystko - od skaleczeń, przez złamania i choroby kości, choroby układu trawiennego, krążenia, problemy sercowe, przeziębienia itd. - spektrum działania  jest ogromne. Według źródeł bardzo pomaga także w przypadku łuszczycy oraz problemów ze skórą głowy (świąd, łupież, wypadanie włosów) i pobudza włosy do wzrostu.  
W przypadku osób chorych, MUMIO nie zastąpi kuracji przepisanej przez lekarza. Należy skonsultować się ze swoim lekarzem, gdy przyjmujemy leki (nawet te bez recepty). Przyjmując MUMIO doustnie, nie należy pić alkoholu.




MUMIO można przyjmować doustnie (w formie tabletek, które można łykać bądź rozpuszczać w wodzie, miodzie, soku czy herbacie) i stosować zewnętrznie (smarując zmienione miejsca roztworem MUMIO i przegotowanej wody).

W internecie znajdziecie mnóstwo informacji nt. MUMIO, łącznie z opiniami osób, które je zażywały (m.in. osoby chorujące na stwardnienie rozsiane, łuszczycę). Zachęcam do lektury.


Kupiłam MUMIO w tabletkach (60 szt. po 0,2 g każda), cena 19-20zł. Planuję stosować je 1 raz dziennie w formie roztworu wcieranego w skórę głowy - tabletki bardzo dobrze rozpuszczają się w ciepłej, przegotowanej wodzie, wystarczy 4-5 sztuk na 25 ml wody. Roztwór można przelać do szklanego pojemniczka i przechowywać w lodówce (tabletki mają żywiczną konsystencję i lepiej trzymać je w lodówce). 




Dziś rano nałożyłam je pierwszy raz - uwaga na zapach, jest koszmarny.  
Eve ma rację pisząc, że pachnie jak połączenie kupy i papierosów - zgadzam się w 100%! Po rozpuszczeniu kilku tabletek otrzymałam popielniczkę z petami w płynie :-) Na głowie też śmierdzi - ten smród ciągnie się za mną niemiłosiernie.

  
Nie polecam randki z MUMIO przed posiłkiem - zabije apetyt... Kiedyś straszyło się dzieci tranem - dziś straszyłabym je MUMIO :-)

piątek, 8 marca 2013

Rosną, rosną - czyli porównanie długości (zdjęcia) :-)

Ostatnio nie miałam czasu, by szczególnie poświęcać się włosom, nie mówiąc już o pisaniu, ale dziś mam czas wyłącznie dla siebie (w końcu Dzień Kobiet, prawda?), dlatego poświęciłam chwilę na małą sesję zdjęciową, a zaraz idę przygotowywać hennę - czas na farbowanie. Mam kilka dni wolnego, więc nie będę nikogo straszyć zapachem siana na głowie :-)

Poniżej porównanie długości włosów na przełomie nieco ponad miesiąca (zdjęcie po lewej - 3.lutego przed farbowaniem indygo, gdy były względnie proste, a po prawej - dzisiejsze, włosy myte na szybko wczoraj rano). Dobrze mi się wydawało, że urosły. Nie wiem, czy przyrost był większy niż normalnie, nigdy tego nie śledziłam, ale chyba zacznę - ot, dla zaspokojenia ciekawości ;-)


Nałożyłam oba zdjęcia na siebie - widać, że włosy urosły ok. 2 cm (tak na oko ;-) )


Tak wyglądają na dzień dzisiejszy:
 

Ich stan nie poprawia się tak znacząco jak na początku (a szkoda), ale widzę, że nie zbijają się w kolonie i są bardziej sypkie. Tym razem do zdjęcia tylko przeczesałam je ręką, więc widać, że nie są szczególnie splątane :-)

Zaraz idę znowu nałożyć indygo+hennę+amlę i potrzymać 2-3 godziny, żeby odżywić kolor i włosy oraz nadać im objętości. Mam wrażenie, że te półprodukty z Mazideł są trwalsze, nadal gdy myję włosy, piana jest lekko brązowawa, czyli jakiś tam kolor jeszcze jest (po KHADI nie było takiego efektu a kolor był widocznie wypłukany po 2-3 tygodniach). A może po prostu z każdym farbowaniem kolor jest trwalszy? Tak czy inaczej chcę znów użyć tej mieszanki, lubię efekt grubszych i sztywniejszych włosów po farbowaniu, poza tym chcę sprawdzić, czy wpływa na wypadanie.


PS. Nie, nie chodzę w tej samej koszulce 365 dni w roku - zakładam ją do zdjęć, jest moim punktem odniesienia ;-)

czwartek, 7 marca 2013

Podsumowanie lutego 2013

Czas na podsumowanie lutowej pielęgnacji - było skromnie, ale systematycznie :-)
- 3. lutego - farbowanie indygo+indygo+henna
- codziennie (od stycznia) kuracja odżywką Farmona JANTAR
- szampon Vichy DERCOS z Aminexilem + ALTERRA Granat i Aloes stosowane na zmianę (myłam włosy mniej więcej co drugi dzień, czasem codziennie)
- balsam do spłukiwania OOO PERVOE RESHENIE (z brzozowym propolisem) + parę razy odżywka do spłukiwania ALTERRA Granat i Aloes
- gdzieś w połowie lutego -  nawilżająco-regenerujący balsam bez spłukiwania JOANNA z Apteczki Babuni - z ekstraktem z miodu i proteinami mlecznymi. Szału nie ma, ale po nim włosy są troszkę dociążone i nie zbijają się w kolonie. Później napiszę jakąś recenzję.
- kilka razy w miesiącu - olejek wzmacniający OOO PERVOE RESHENIE
- od 23. lutego - koniec kuracji JANTAREM i początek kuracji ziołowym tonikiem OOO PERVOE RESHENIE 
- od 23. lutego wprowadzam kurację miodowo-ziołowymi ampułkami wzmacniającymi OOO PERVOE RESHENIE (1-2 razy w tygodniu)
- cały czas suplementacja SILICA; jakiś czas przyjmowałam też Calcium Pantothenicum

Starłam się nie suszyć włosów suszarką, ale zdarzyło się kilka razy - w pracy muszę dobrze i schludnie wyglądać, a nie zawsze dałam radę umyć włosy wieczorem. Jantara stosowałam zazwyczaj raz dziennie, tonik nakładam 1-2 razy dziennie - zawsze łączę aplikację z masażem skóry głowy za pomocą szczotki Tangle Teezer.

Kondycja włosów powolutku się poprawia (spektakularnych efektów nie ma, bo jak naprawić coś, co jest martwym wytworem naskórka?). Przestały się zbijać w strąki, odbiły się od głowy, urosły. Mimo stosowania wcierek, nie zauważyłam, by się mocniej przetłuszczały. Jak pisałam - pojawił się wysyp baby hair. Zastanawiam się, czy nie odwiedzić fryzjera i nie przyciąć końcówek, ale chyba jeszcze się wstrzymam.

Zamówiłam też tabletki MUMIO, nie jestem do nich zbytnio przekonana, ale zaryzykuję.

niedziela, 3 marca 2013

AMLA - recenzja

Jesienią ub. roku, zachęcona bardzo pozytywnymi opiniami, kupiłam AMLĘ Dabur, czyli olej do włosów z wyciągiem z agrestu indyjskiego. Według zapewnień producenta, olej powinien polepszyć kondycję włosów, nadać im zdrowy połysk, sprężystość oraz dać wrażenie, że są doskonale odżywione. Czy aby na pewno?

SKŁAD: Light liquid paraffin, RBD Canola oil, RBD Palmolein oil, Parfume, EXTRACT,TBHQ, CI 47000, CI 616565, CI 26100

(zdjęcie ze stycznia, od tamtej pory użyłam Amli jeszcze kilka razy)


Do napisania tej recenzji zabierałam się kilka razy, ale zawsze odkładałam ją na później mówiąc sobie: dam jej jeszcze jedną szansę. Wczoraj użyłam jej po raz kolejny i stwierdzam: mimo prób zaprzyjaźnienia się z Amlą, nie polubiłyśmy się i muszę napisać niepochlebną opinię.

W zasadzie nic mi się nie spodobało.

Opakowanie - może i schludne, ale nieporęczne, zachlastałam pół łazienki nakładając olej na włosy. Trzeba przelewać go na spodeczek, inaczej połowa się marnuje.

Konsystencjaniemal wodnista, co utrudnia nakładanie.

Zapach - za pierwszym razem stwierdziłam, że ładny, choć szalenie intensywny, orientalny, ciężki i przypominający kadzidło. Za każdym kolejnym coraz bardziej mnie drażnił. Jest straszny! Przez niego olej nie nadaje się do aplikacji na noc - nie ma mowy o spokojnym śnie. Pozostałości kadzidła czuć nawet po umyciu (właśnie sprawdziłam ;-) ).

Działanie - no i tutaj muszę się głęboko zastanowić. Testowałam Amlę na różne sposoby - na sucho, na wilgotne włosy, pod czepek i ręcznik, bez czepka i ręcznika, na godzinę i na noc (zdarzyło się raz!), na włosy, na skalp. Stosowałam, myśląc, że skoro wszystkim się podoba, a mi nie, to coś robię źle. Ale to chyba nie kwestia aplikacji, a składu i indywidualnej reakcji. Nie zauważyłam, by obietnice producenta zostały spełnione. Niezależnie od metody, włosy były takie sobie (albo takie jak wcześniej, albo dużo gorsze). Czasem były przeciążone i brzydkie już po kilku godzinach od umycia - tak mam teraz. Zmyłam ją dokładnie i wczoraj włosy były normalne, ale dziś już mam wrażenie, że są brudne.

Zdecydowanie nie jest to olej dla mnie (może to przez parafinę w składzie). Pokładałam w nim wielkie nadzieje, a teraz myślę, co zrobić z połową opakowania, bo tyle mi zostało.

niedziela, 24 lutego 2013

Inwazja baby-hair!

Wczoraj, czesząc włosy po myciu, zauważyłam wysyp baby hair! :D
Bardzo dużo krótkich, delikatnych i odstających włosków pojawiło się szczególnie na bokach głowy. Mają ok. 1-2cm długości, stąd wnioskuję, że nowy sposób pielęgnacji i wcierki im służą. Niektóre włosy na czubku głowy są nieco dłuższe i przez nie mam problem spiąć włosy na gładko w kucyk - ciągle coś wystaje. Takie małe antenki :D
Ogólnie mam wrażenie, że włosy mocno urosły. Nie mierzę ich, ale tak mi się wydaje "na oko". Prawde mówiąc nie ma to dla mnie większego znaczenia, bo zależy mi na gęstości, a nie długości :-)

sobota, 23 lutego 2013

Koniec Jantara, czas na Babuszkę Agafię :-)

Po tygodniowej przerwie wróciłam do wcierki Jantar, którą skończyłam bardzo szybko (nie starczyło już na 3 tyg. kuracji). Od jakiegoś czasu włosy znowu bardziej wypadają, mam kilka podejrzeń, co może być przyczyną:
- farbowanie indygo/henną/amlą - zauważyłam, że wypadanie nasiliło się ok. 2 tygodnie po farbowaniu; nie wiem, czy faktycznie te zioła mogły mieć na to wpływ, dlatego nie zrażam się i na początku marca planuję kolejne farbowanie. Będę obserwować, czy problem znowu się nasili.
- hormony... Jak wspominałam, od lat borykam się z problemami natury - nazwijmy to ogólnie - kobiecej. Po konsultacji z lekarzem, jesienią odstawiłam leki hormonalne, które brałam kilka lat, a w styczniu zrobiłam badania krwi i niestety nie ma żadnej poprawy (nastąpił bardzo duży wyrzut androstendionu i testosteronu - hormonów, które powodują łysienie) i muszę kontynuować leczenie. Mam nadzieję, że kilka miesięcy po powrocie do kuracji, włosy będą nieco mniej wypadać.
- szampon... Stopniowo odstawiłam Vichy Dercos z aminexilem, na dłuższą metę mi nie służy - wprawdzie wypadanie jest mniej nasilone, ale włosy są zniszczone (za suche i kruche, albo oklapnięte). Tak źle, i tak niedobrze... Zaczęłam stosować szampon Alterra Granat & Aloes, całkiem niezły kosmetyk (w przeciwieństwie do wersji Biotyna & Kofeina), ale może moja skóra głowy potrzebuje wspomnianego aminexilu, czyli opatentowanego związku chemicznego, który poprawia metabolizm osłabionych mieszków włosowych... Zatem znów wracam do Vichy Dercos, co trzecie mycie mam zamiar używać jednak Alterry.

Po Jantarze została mi pusta butelka, a że nie mam teraz czasu zamówić go w aptece, to zamierzam przetestować rosyjskie kosmetyki - tonik OOO PERVOE RESHENIE (stosowałam go tylko kilka dni w przerwie między jedną a drugą kuracją Jantarem) oraz wzmacniające miodowo-roślinne serum (kompleks) do włosów tego samego producenta. Właśnie użyłam pierwszą ampułkę i siedzę w czepku :-) Na razie mogę napisać tylko to, że jestem zaskoczona zapachem - spodziewałam się ostrego zapaszku ziół a tu ledwo wyczuwalna nuta... papryki (chyba?) :-)

środa, 20 lutego 2013

W azjatyckich klimatach

Przychodzę dziś z pewną ciekawostką kosmetyczną :-)
Od dobrych kilkunastu lat jestem wielką miłośniczką kultur kontynentu azjatyckiego (zwłaszcza Japonii oraz Indii), co oczywiście przejawia się także zamiłowaniem do ichniejszych kosmetyków, które cenię za odmienność, nowoczesność połączoną z tradycją i – nie ukrywam – za wyjątkowo ładne opakowania ;-) Azjatki (myślę tu szczególnie o Japonkach i Koreankach) zupełnie inaczej niż Europejki interpretują pojęcie piękna i ich kanon urody jest całkiem inny od naszego. Oczywiście ma to też odzwierciedlenie w branży kosmetycznej – często ich kosmetyki są inne, niż nasze. Jeśli znajdę chwilę to sklecę posta na ten temat, myślę, że to naprawdę interesujące.

Tyle słowem wstępu, przejdźmy do konkretów – przedstawiam kilka produktów prosto z Azji, które zasiliły moją bardzo skromną kolekcję. Na pierwszy strzał – lakiery, podkład i top-coat made in Korea. Był to prezent od koleżanki z Korei, wielkiej fanki Polski, która samodzielnie opanowała nasz język w stopniu naprawdę imponującym :-) Trzymam te kosmetyki z sentymentu i raczej jako ciekawostkę, rzadko maluję paznokcie (większość kolorów użyłam raz, dwa razy, z wyjątkiem czerwonego, który bardzo lubię). Widać zresztą po zawartości buteleczek ;-) Ofiarodawczyni twierdziła, że Koreanki mają fioła na punkcie lakierów do paznokci – jestem w stanie w to uwierzyć, bo koleżanka – mimo że mieszkała w akademiku – chwaliła się kolekcją chyba 150 odcieni i zarzekała się, że w domu ma kilka razy tyle. Codziennie miała paznokcie pomalowane na inny kolor :-)



(wstawiam zdjęcie z lampą i bez; kliknij na zdjęcie, by powiększyć)

Lecimy od lewej:
  • podkład Innisfree – szkoda, że na buteleczce nie ma nic więcej poza nazwą (produktu? firmy? nie wiem) – ma konsystencję wody, zostawia na paznokciach bardzo cienką bezbarwną warstwę. Nie wiem, czy ma odżywiać, czy tylko zabezpieczać, nie zauważyłam żadnego działania.
  • Top-coat – Looc firmy DANHAN – warstwa wykańczająca do zabezpieczania lakieru, daje piękny efekt „tafli szkła” - wysoki połysk i jakaś taka trójwymiarowość. Niestety cienka warstwa schnie wieki, jest miękka i zmniejsza trwałość lakieru.
  • lakier ETUDE HOUSEbył dla mnie wielkim zaskoczeniem, zanim dostałam ten zestawik (czyli półtora temu) nawet do głowy mi nie przyszło, że można wyprodukować matowy lakier do paznokci. Pewnie miłośniczki lakierów coś wiedziały na ten temat, ja żyłam w niewiedzy. Lakier jest w kolorze mlecznej czekolady, naprawdę trwały, zyskuje efekt matt w miarę wysychania. Uważałam ten kolor za bardzo smakowity, póki ktoś życzliwy nie powiedział mi, że moje paznokcie wyglądają, jakbym właśnie grzebała w błocie albo – o zgrozo – kupie... Użyłam chyba ze dwa razy. Co ciekawe, w połączeniu z tym top coatem wyżej, zamienia się w odporny lakier z połyskiem, podoba mi się takie 2 w 1 :-)
  • dwa lakiery SKIN FOOD Nail Vita – podoba mi się proste opakowanie i papierowa nalepka, przywodzi mi na myśl produkty ekologiczne ;-) Dwa bardzo trwałe lakiery o idealnym kryciu (wystarczy 1 warstwa), pierwszy kolor ciemny i opalizujący – a'la piasek pustyni (nr BR614) – niestety nietrafiony, ale drugi to mój ulubiony przepiękny odcień głębokiej czerwieni (jak krew albo czerwone wino; nr RE101). Bez podkładu i zabezpieczania oba wytrzymują bez problemu 3-4 dni.
  • Lakier NATURE REPUBLIC – kolor, który zupełnie nie przypadł mi do gustu (nie dość, że opalizujący, to jeszcze różowy), dziwne i niewygodne opakowanie.

Największą ciekawostkę zostawiłam na koniec :-P



Widziałyście kiedyś tak fantastyczne opakowanie lakieru do paznokci? W otwieranym uchwycie jest zawieszka Hello Kitty, a całość można schować do plastikowej torebeczki. To lakier G1MANIA SANRIO Hello Kitty Nail Color (odcień NC14 – wszystko jest napisane na torebeczce, łącznie z licencją na wykorzystanie wizerunku tego kotka). Dla mnie to kwintesencja azjatyckiego podejścia do opakowań ;-)

Czy zaglądają tu także inne fanki azjatyckich klimatów?  ;-)


wtorek, 12 lutego 2013

O wypadaniu i lysieniu słów kilka(set)



Wypadanie włosów to bardzo obszerny temat. Każdego dnia tracimy pewną ilość włosów i jest to zjawisko normalne – część z nich wypada samoistnie (stare są zastępowane nowymi), a część wskutek działań mechanicznych – wyrywamy je nieświadomie podczas czesania, mycia, stylizacji, snu, ubierania się, noszenia plecaka czy torby (dotyczy to szczególnie osób o długich włosach). Naukowcy określili, że wypada nam około 100-120 włosów każdego dnia i nie należy się tym przejmować, jest to proces naturalny. Dwa razy do roku – wiosną i jesienią (lub zimą) można obserwować wzmożone wypadanie i ono również nie jest niepokojące – ustępuje samoistnie po kilku tygodniach. U kobiet po urodzeniu dziecka może dojść do łysienia i również jest to proces naturalny, nie jest niebezpieczny i nie stanowi problemu, ponieważ włosy szybko odrastają i nabierają dawnej gęstości.

Problemy zaczynają się, gdy dziennie wypada nam dużo więcej włosów, włosy tracą na gęstości i pojawiają się prześwity. Ten problem dotknął mnie kilka lat temu i z różnym nasileniem ciągnie się do dziś - niestety przyczyną są głównie zaburzenia hormonalne (PCOS) oraz uwarunkowania genetyczne.

Aby walczyć ze wzmożonym wypadaniem włosów, należy poznać jego przyczynę – często jest trudna do wykrycia i złożona, skutkiem czego i leczenie odbywa się zazwyczaj metodą prób i błędów.
Pomijając poważne schorzenia skóry włosy, przyczyny wypadania włosów możemy podzielić na dwie grupy – czynniki zewnętrzne (stosunkowo łatwe do wyeliminowania) oraz wewnętrzne.

Czynniki zewnętrzne:
- niewłaściwa pielęgnacja – mechaniczne uszkodzenie włosów i wyrywanie ich podczas codziennych zabiegów związanych z myciem, czesaniem i stylizacją; w szczególności należy tu wspomnieć o agresywnym myciu głowy (drapanie, intensywny masaż), czesaniu włosów na mokro, rozczesywaniu mocno splatanych włosów od głowy po końcówki a nie odwrotnie
- źle dobrane kosmetyki (szampony, odżywki, żele i spraye do stylizacji) potrafią podrażniać skórę głowy, powodować stany zapalne, świąd, łupież (zwykły, jak i tłusty), reakcje alergiczne na określone substancje mogą być przyczyną wzmożonego wypadania, szczególnie, gdy skóra swędzi, pojawiają się pęcherze, strupki i sączące się bąble; często najprostszym i skutecznym rozwiązaniem jest zmiana kosmetyku, ale w przypadku silnych alergii należy zasięgnąć porady lekarza
- nieodpowiednie oczyszczenie skóry głowy – to problem, o którym mówi się rzadko, a który dotyka wielu osób; „myć” nie zawsze oznacza „umyć” – dotyczy to szczególnie olejów, odżywek nakładanych na skalp, kosmetyków do stylizacji. Nagromadzone na skórze głowy substancje uniemożliwiają jej oddychanie, co prowadzi do wzmożonego wypadania włosów.
- wiatr, deszcz, mróz, deszcz powodują, że włosy stają się delikatne, kruche i łamliwe, martwa część włosa (czyli ta, która wyrasta z głowy) zostaje uszkodzona, podczas gdy cebulka włosowa jest zdrowa.
- stres – długotrwały stres związany ze szkołą, pracą, życiem prywatnym odbija się niekorzystnie na kondycji całego organizmu. Po okresie wzmożonego stresu możemy spodziewać się, że włosów zacznie wypadać więcej niż normalnie – takie efekt może mieć miejsce nawet 3 miesiące po stresującym wydarzeniu! Problem ustępuje samoistnie.

Do czynników wewnętrznych oprócz uwarunkowań genetycznych i braków witaminowych związanych z niewłaściwą dietą, zaliczamy głównie czynniki takie jak menopauza/andropauza, okres ciąży i połogu oraz choroby takie jak łuszczyca, grzybica, atopowe zapalenie skóry itp. Wśród chorób wewnętrznych należy wymienić w szczególności złożone problemy hormonalne - dotykają zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Mowa tu m.in. o niedoczynności oraz nadczynności tarczycy – w pierwszym przypadku dochodzi do zaburzenia odżywienia włosa, który staje się słaby i przechodzi w stan spoczynku, w drugim z kolei problemy z wytwarzaniem immunoglobiny wyraźnie skracają żywotność włosa, który szybko wypada, a w jego miejsce nie wyrasta już nowy, co w obu przypadkach prowadzi do przerzedzenia włosów.

Bardzo ważną rolę odgrywają także hormony płciowe, konkretnie męskie hormony zwane androgenami. Ich nadmiar u kobiet i mężczyzn powoduje tzw. łysienie androgenowe; u kobiet włosy przerzedzają się w miejscu przedziałka na środku głowy i problem „rozlewa się” na boki. U obu płci powstają zakola, przy czym u mężczyzn są bardziej wyraźne;  u mężczyzn następuje silne przerzedzenie włosów na czubku głowy. Jednocześnie włosy na pozostałych częściach ciała są mocne, grube i ciemne (u kobiet występuje maskulinizacja oraz hirsutyzm, czyli pojawienie się owłosienia typu męskiego na brodzie, piersi, rękach, w okolicach łona i na odcinku od pępka w dół). U kobiet takie zaburzenia hormonalne często związane są z policystycznymi jajnikami i/lub zespołem policystycznych jajników. Wymagają obserwacji i długoletniego leczenia pod okiem ginekologa i endokrynologa. U kobiet nieleczone zaburzenia hormonalne mogą powodować nie tylko łysienie i hirsutyzm, ale także niepłodność, problemy z wagą, cukrzycę, osteoporozę i szereg innych chorób. W przypadku nadmiernego wypadania włosów, po wykluczeniu czynników zewnętrznych, konieczne jest zbadanie hormonów tarczycy i hormonów płciowych, zwłaszcza jeśli u kobiety występują zaburzenia menstruacji.

W przypadku problemów hormonalnych stan i ilość naszych włosów to jeden z wielu czynników (wcale nie główny!), który może nas naprowadzić na właściwy trop. 

Kolejnym czynnikiem wewnętrznym, który ma wpływ na wypadanie włosów, jest wrażliwość mieszków włosowych na hormon męski DHT (dihydrotestosteron). Zdarza się, że mieszki włosowe danej osoby są nadwrażliwe na ten hormon i wówczas włosy szybciej wypadają, a nowe nie pojawiają się lub wyrastają słabe i kruche. O czynniku tem niestety często zapominają ginekolodzy i endokrynolodzy...

Włosy wypadają bardziej także podczas silnego przeziębienia, grypy, leczenia antybiotykami, sterydami, u osób palących papierosy i źle się odżywiających, u poważnie chorych itd. Problem jest bardzo złożony i nie sposób opisać wszystkich czynników, które wpływają na łysienie.

Pamiętajcie, że włosy to nie tylko „dodatek”, ozdoba i powód do dumy – to doskonały wskaźnik stanu naszego zdrowia. Badając pod mikroskopem strukturę i skład włosa możemy dowiedzieć się wielu cennych informacji na temat naszej kondycji, sposobu odżywiania, stosowanych używek i problemów zdrowotnych nawet na przełomie kilkunastu miesięcy!

niedziela, 3 lutego 2013

INDYGO + HENNA + AMLA - luty 2013 // zdjęcia

Dotarły do mnie produkty, które zamówiłam w sklepie Mazidła. Zamówiłam indygo (100g), hennę (100g), amlę (50g) i Panthenol oraz kilka hydrolatów do twarzy (stosuję je już od wielu miesięcy). Nie omieszkałam przetestować moich zakupów kilka dni po odebraniu przesyłki - dzisiaj farbowanie!

Zmieszałam ze sobą:
4 czubate łyżki indygo
2 (albo 3?) łyżki henny
1,5-2 łyżeczki amli
odrobinę soli (indygo lubi zasadowe środowisko)
żel z siemienia lnianego
wodę

Proporcje podaję bardzo na oko - najpierw wsypałam półprodukty łyżką, potem dosypałam prosto z opakowania trochę tego, trochę tego, prawdę mówiąc nie wiem, ile tego wyszło ;-)
To moje pierwsze próby z samodzielnie tworzoną mieszanką, za radą Aladrieli (jej blog) zamiast samej wody, dodałam też trochę żelu z siemienia lnianego. Faktycznie aplikacja była duuuużo łatwiejsza, masa nie była tak tępa. Dzięki za radę!
Aplikowałam wszystko koło godz. 16, nałożyłam foliowy czepek, a na to - uwaga - starą wełnianą czapkę mojego ojca ;-) Dużo wygodniejszy patent niż ręcznik, polecam. Tym razem chyba dolałam za dużo wody/żelu, bo po jakimś czasie spod czepka zaczęła wypływać farba... Nie życzę nikomu, jeszcze nie spłukałam włosów i pisząc tego posta wycieram uświnione okolice ucha ;-) Spłuczę farbę koło 19.

Na zdjęciach poniżej widać, co zmieszałam ze sobą (trzeba kliknąć, by powiększyć). W dużym pudełku indygo, w mniejszym amla, w srebrnej folii henna. Chyba foliowa torebka jest lepsza niż te plastikowe pudełka z trudnym do otwarcia wieczkiem - otwierając indygo w mojej kuchni pojawiła się zielona chmura fruwającego proszku...

 

Na koniec wstawiam jeszcze zdjęcie włosów chwilę przed farbowaniem (z lampą). Myte wczoraj rano. W porównaniu ze zdjęciem sprzed zaledwie 2 tygodni, wyglądają dużo lepiej! Zmiana szamponu z Dercos Vichy na granatowo-aloesową Alterrę spodobała się moim włosom, są miększe i lepiej nawilżone.



No, jeszcze pół godzinki i zmywam ten szpinak z głowy. Mam dość!
----------------------------------------------------------------------------------
EDIT: O 19.30 spłukałam farbę (czyli po ok. 3,5h) :-) Po farbowaniu ziołowymi farbami, włosów nie należy myć przez minimum 24h - farbę spłukuje się ciepłą wodą i to wszystko. Włosów nie sposób rozczesać na mokro, trzeba czekać aż wyschną.


A tu już po wyschnięciu i rozczesaniu. Mimo, że nie były myte ani odżywione, bardzo ładnie lśnią. Są jakby grubsze, nieco sztywniejsze i puszyste. Jak zwykle po farbowaniu indygo/henną wydaje się, że jest ich więcej :-) Kolor wyszedł prawie czarny z brązowym połyskiem.


Jestem ciekawa, jaki kolor będzie za 3-4 dni, już po myciu i odżywce oraz czy utrzyma się przynajmniej 3-4 tygodnie.

sobota, 2 lutego 2013

OOO PERVOE RESHENIE – kosmetyki z Rosji



Jakiś czas temu kupiłam przez internet kilka kosmetyków rosyjskiej firmy OOO PERVOE RESHENIE. Wszystko dzięki w większości pochlebnym opiniom na innych blogach i Wizażu, bez nich chyba nie odważyłabym się na zakup (jakoś w mojej głowie dalej pokutuje przekonanie, że Rosja to koniec świata – nie tylko pod względem geograficznym ;-) ).
Po ponad 2 tygodniach testowania stwierdziłam, że mogę już coś-niecoś napisać o wspomnianym BALSAMIE Z BRZOZOWYM PROPOLISEM polecanym dla słabych i wypadających włosów. Nie wierzę, że magiczną i cudotwórczą moc odżywek, które trzyma się na głowie tylko chwilę, dlatego to chyba wystarczający czas by określić, czy balsam mi podszedł.

Na początek skład:
Aqua with infusions of:  Pinus Palustris Wood Tar, Beesewax, Pollen Extract, Betula Alba Extract,  Rosmarinus Officinalis Leaf Oil, Betula Alba Flower Pollen Extract, Betula Alba Flower Tar, Mel, Urtica Dioica Extract, Panax Ginseng Oil, Calluna Vulgaris Oil Alcohol, Propolis Extract Milk, Cetearyl  Alcohol,  Cetyl Ether, Behentrimonium Chloride,  Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Citric Acid.

Jak widać na samym początku żywica sosny długoigielnej (antyoksydant o działaniu mocno odżywiającym), wosk pszczeli, pyłki, olejek rozmarynowy i z żeń-szenia, a także dużo wyciągów i ekstraktów pochodzenia roślinnego (m.in. pokrzywa, brzoza, sosna, nagietek). Nie zawiera SLS, parabenów ani sylikonów. Skład jest naprawdę atrakcyjny :-)
POJEMNOŚĆ, OPAKOWANIE, CENA i DOSTĘPNOŚĆ
Plastikowa, czarna butelka 600ml z wygodnym dozownikiem. Niestety nie widać, ile balsamu jest w środku. Cena od 18zł, dostępny chyba tylko w sklepach internetowych typu Kalina, BIOARP itp.

STOSOWANIE
Nałożyć równomiernie na wilgotne włosy, zostawić na 1-2 minuty, następnie spłukać. Do codziennego stosowania.

OPINIA
Co tu dużo pisać, balsam spodobał mi się od razu :-) Wygodna butelka z dozownikiem, kremowa, gładka konsystencja i bardzo przyjemny, ziołowy, świeży zapach sprawiają, że stosuję go z przyjemnością. Nakładam na 2-3 minuty przy każdym myciu (zazwyczaj stosuję metodę OMO, a czasem tylko myję szamponem i nakładam odżywkę), nie używam na skórę głowy. Dwa razy próbowałam ją zostawić na dłużej (jakieś 15-20 minut), ale włosy były później brzydkie.
Podczas spłukiwania włosy są śliskie, ale w trochę inny sposób niż po zwykłych odżywkach typu Garnier czy Alterra (nie umiem tego opisać, ale rzuciło mi się to w oczy już przy pierwszym użyciu). Bardzo dobrze się rozczesują, nie elektryzują się, są elastyczne, miękkie, lejące i lśniące. Są lepiej nawilżone niż wcześniej, nie zauważyłam przeciążenia. Czy wpływa na wypadanie? Na pewno nie, ale nie kupiłam jej w tym celu. Szukałam odżywki nawilżającej i wygładzającej o naturalnym składzie i to był strzał w dziesiątkę! Będę stosować jeszcze długo, jest bardzo wydajna. Bardzo możliwe, że wypróbuję też inne balsamy z propolisem z tej serii (jest wielokwiatowy, cedrowy). Efekty są lepsze niż w przypadku drogich kosmetyków znanych firm, nie zamierzam przepłacać ;-)

Któras miała? Testowała?