Jakiś czas mnie nie było – dopadło
mnie maksymalne wypadanie włosów, które na kilka tygodni sprawiło,
że miałam wstręt do jakichkolwiek zabiegów. Nie mówię już o
strachu na widok włosów wypadających garściami, znajdywanych
dosłownie wszędzie – na poduszce, na każdym ciuchu, na podłodze,
w jedzeniu, w pracy i nawet u brata, w którego zatrzymałam się na
2 dni. MASAKRA!
Ograniczyłam się tylko do mycia i
nakładania odżywki do spłukiwania. Nawet bałam się je czesać...
W końcu doszłam do wniosku, że przez
jakiś czas zmiana pielęgnacji pomagała i były widoczne efekty
(baby hair - sporo wypadło, ale część dalej rośnie), więc czemu do niej nie wrócić. Skoro włosy i tak
wypadają, to chyba ciężko im zaszkodzić, stosując znowu
sprawdzone metody...
Zrobiłam zakupy na Mazidłach. W
koszyku wylądowały:
- indygo – 200g (ostatni raz farbowałam włosy w marcu)
- henna - 100 g
- brahmi – podobno wzmacnia cebulki i zmniejsza wypadanie
- keratyna hydrolizowana – baaardzo fajna, niedroga sprawa (więcej niżej)
- olej ekologiczny z czarnuszki – podobno zmniejsza wypadanie i poprawia kondycje włosów i skóry.
100 zł znowu wyparowało...
O indygo i hennie już pisałam, ale
brahmi to ziółko, które dołączyło do mojej kolekcji. Według
opisu na mazidla.com należy do kilku ziół stosowanych w medycynie
ajurwedyjskiej przy problemach z włosami i skórą głowy. Jak na
razie zastosowałam 3 razy (2 razy w formie „maseczki” -
woda+brahmi, a raz dodałam do farby – nie wpłynęło na kolor).
Nie wiem, czy działa. Ale ponoć wiara czyni cuda ;-)
Keratyna hydrolizowana – przeczytałam
o niej bodajże na blogu Anwen (www.anwen.pl).
Dodaję do odżywki do spłukiwania (dosłownie 2-3 krople). W
odczuwalny sposób poprawia kondycję włosów (wypełnia
mikroubytki) – są bardzo miękkie, sprężyste i lśniące,
wygładzone. Jeśli przesadzę się z ilością lub jeśli stosuję
za często, to włosy są lekko przeciążone. Ogólnie bardzo fajny
suplement do maseczek i odżywek, które nie mają keratyny w
składzie.
Olejek z czarnuszki – dowiedziałam
się o nim podczas wizyty w mydlarni św. Franciszka. Ostatecznie
kupiłam na Mazidłach prawie 2 razy taniej niż u nich ;-)
Poczytałam recenzje – praktycznie same pozytywne, i stwierdziłam,
że zaryzykuję. Olejek ma przykry zapach (taki jakby chemiczny,
nieroślinny), dobrze rozprowadza się po skórze głowy – nakładam
na skalp niecałą 1 łyżkę olejku i delikatnie wsmarowuję.
Aplikacja o niebo lepsza niż np. oleju rycynowego ;-) Olejek jest
lekki, dobrze się zmywa, nie powoduje przeciążenia włosów po
umyciu. Zastosowałam dopiero 4 razy, czekam na efekty.
Ostatnie farbowanie było w sobotę
18go maja. Tym razem pół na pół indygo+henna – chciałam, by
kolor był cieplejszy. Dodałam odrobinę amli i łyżeczkę brahmi.
Trzymałam ok. 3 godziny – teraz myślę, że mogłam poczekać
dłużej. Włosy odzyskały blask, kolor po farbowaniu jest prawie
taki sam, jak przed, czyli bardzo, bardzo ciemny brąz, przy czym
bardzo zyskał na głębi i zniknęły rudawe refleksy, które dają
wrażenie wypłowiałych włosów. Jestem zadowolona ;-)
Zauważyłam, że przez parę dni po
ziołowym farbowaniu (dokładnie 2 mycia) włosy nie wypadają prawie
w ogóle. Przy pierwszym myciu (ponad 24h po farbowaniu) wypadło
może 20 włosów, podczas gdy dosłownie kilka dni wcześniej
przy 120-paru zaniechałam dalszego liczenia (a policzyłam na oko
tylko połowę). Niestety z każdym kolejnym myciem wracam do smutnej
normy... Chciałabym wierzyć, że zioła + olejki + witaminy trochę
zahamują wypadanie.
Aha, koło 20 kwietnia byłam u
fryzjera przyciąć końcówki (jakieś 3-4 cm). Niestety nie mam
aktualnych zdjęć, ale na dniach coś wykombinuję.